kpżkk


VII Zebranie Plenarne KPŻKK w Polsce

Wspólnota zakonna – wspólnotą

KONFERENCJE I, II

o. Andrzej Ruszała OCD

o. Andrzej Ruszała OCD

Konferencja 1

1. „A z tej śmierci życie tryska” czyli życiodajna moc Paschy Chrystusa

W centrum wiary chrześcijańskiej stoi tajemnica paschalna, a więc tajemnica Jezusa Ukrzyżowanego i zmartwychwstałego, oddającego za nas swe życie z miłości po to, by nas obdarzyć życiem. Rozpocznijmy od przeczytania fragmentu z Ewangelii, który teoretycznie niewiele ma wspólnego z tajemnicą krzyża Chrystusowego, ale zobaczymy, że poprzez tę Ewangelię Jezus mówi do nas także na ten temat:

„Nazajutrz, gdy wyszli oni z Betanii, odczuł głód. A widząc z daleka drzewo figowe, okryte liśćmi, podszedł ku niemu zobaczyć, czy nie znajdzie czegoś na nim. Lecz przyszedłszy bliżej, nie znalazł nic prócz liści, gdyż nie był to czas na figi. Wtedy rzekł do drzewa: Niech nikt nigdy nie je owocu z ciebie! Słyszeli to Jego uczniowie. (…) Przechodząc rano, ujrzeli drzewo figowe uschłe od korzeni. Wtedy Piotr przypomniał sobie i rzekł do Niego: Rabbi, patrz, drzewo figowe, któreś przeklął, uschło. Jezus im odpowiedział: Miejcie wiarę w Boga! Zaprawdę, powiadam wam: Kto powie tej górze: Podnieś się i rzuć się w morze!, a nie wątpi w duszy, lecz wierzy, że spełni się to, co mówi, tak mu się stanie. Dlatego powiadam wam: Wszystko, o co w modlitwie prosicie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie” (Mk 11,12-14. 20-24).

Może nam się wydawać, że Jezus zareagował przesadnie. On, który jest Stwórcą, który stworzył wszystko - również drzewa, i także drzewa figowe - powinien był się domyślić, że w tym miesiącu nie należało oczekiwać dojrzałego owocu na figowcu. Wydaje się, że popełnił podstawowy błąd, tym bardziej, że przecież całe dzieciństwo przeżył w kraju, gdzie jest pełno drzew figowych. Można więc zastanawiać się, dlaczego Jezus, gdy był głodny zwrócił się akurat do tego biednego drzewa, które nie miało prawa dawać owoców w tym okresie. Wydaje się, że Jezus przyszedł szukać owoców w niewłaściwym momencie. A jednak On daje nam tutaj pewne ważne pouczenie, dotyczące nas, dotyczące naszej miłości i świętości. To drzewo, o którym mówi Ewangelia, które On stworzył i na którym szukał owocu, to obraz każdego z nas. Zastanówmy się nad tym nieco.

W naszym życiu staramy się przynosić owoce i to jest normalne: chcemy pracować, by cieszyć się owocami tej pracy, chcemy być na różne sposoby płodni. Gdy dobrze wykonujemy jakąś pracę, zazwyczaj dochodzimy do jakiegoś rezultatu: jeśli ktoś jest lekarzem, wyleczył zapewne jakiegoś chorego, jeśli jest budowniczym, wybudował dom, jeśli posprzątał mieszkanie, cieszy się tym, że jest czysto, itp. Nieraz jednak tego owocu naturalnego nie można przynieść. Na tym świecie bowiem musimy się liczyć z pewnymi niezmiennymi prawami, z pewnymi ograniczeniami. Na przykład małe dziecko nie wybuduje domu. Musi najpierw dorosnąć i dopiero pewnego dnia może to osiągnąć, w odpowiednim czasie. Tak jest na płaszczyźnie naturalnej.

Jeśli chodzi o przynoszenie owoców, rezultatów w sferze nadprzyrodzonej sprawa wygląda inaczej. To znaczy, że człowiek, który współpracuje z Jezusem, z Jego łaską, Jego wolą, może przynieść i przyniesie owoc w każdym czasie. I Jezus oczekuje właśnie owoców przynoszonych w każdym momencie naszego życia, ponieważ On w każdym czasie daje nam swoją łaskę. Jedyny oczekiwany przez Niego owoc, to owoc zrodzony z tej właśnie łaski - danej na dzisiaj, na tę chwilę, łaski, która czyni nas zdolnymi do przynoszenia owocu. I to może się dziać przez cały czas, przez całe nasze życie, w taki czy inny sposób. Tu nie ma sezonów urodzajnych i nieurodzajnych.

Jest jeszcze jedno przesłanie zawarte w tym opowiadaniu o drzewie figowym, na którym było pełno liści. Otóż Jezus zbliżył się do niego, bo widział mnóstwo liści. Przypuszczał więc, że to jest figowiec zdrowy, piękny. I tak właśnie można zmylić innych, gdy posiada się dużo liści, chociaż brakuje owoców. Pan jest spragniony owoców a nie liści. Tymi liśćmi może być nasza naturalna nadaktywność, rzucanie się w wir działania, gorączkowy aktywizm, który nas męczy, wyczerpuje. To nieuporządkowane działanie ma swoje źródło w nas samych, a nie w Bogu. Ten aktywizm to liście, a nie owoce, których pragnie Jezus. Św. Jan od Krzyża bardzo dobitnie pisze na ten temat w „Pieśni duchowej”:

„Niech się zastanowią ci, których pożera gorączka działalności i którzy myślą świat wypełnić swym przepowiadaniem i dziełami zewnętrznymi, że o wiele więcej pożytku przynieśliby Kościołowi i o wiele milsi byliby Bogu, nie mówiąc już o dobrym przykładzie jaki by dali, gdyby połowę tego czasu poświęcili na modlitwę i przestawanie z Bogiem… W takim przestawaniu z Bogiem o wiele skuteczniej i z mniejszym trudem dokonaliby dobra jednym czynem niż tysiącem, a to dla zasługi modlitwy i energii duchowej w niej zdobytej. Inaczej bowiem wszystko jest jak uderzanie młota czasem z małym albo żadnym skutkiem, a czasem nawet ze szkodą. Niech nas Bóg strzeże przed zwietrzeniem soli (Mt). Bo choćby się wydawało zewnętrznie, że człowiek coś czyni, w istocie będzie to niczym. Jest bowiem prawdą, że dobre czyny dokonują się jedynie przez moc Bożą. O, ileż by można o tym pisać!” (PD 28,3).

Jezus oczekuje płodności, która ma swoje korzenie w Nim, a nie w nas samych. Jest spragniony owoców a nie liści! Św. Jan od Krzyża podpowiada, że aby przynosić te oczekiwane przez Pana owoce konieczna jest modlitwa. Dokładnie to samo zresztą mówił Jezus w tym fragmencie o drzewie figowym. Dzięki modlitwie otwieramy się na łaskę. Dzięki łasce zaś każdy może przynosić upragnione przez Jezusa owoce, nawet chory, przykuty do swego łóżka. Pomimo swej pozornej nieaktywności i pozornie nieowocnego życia może przynieść wspaniałe owoce dla kościoła. Bo może on stale kochać, jednoczyć się z Bogiem, modlić się, oddawać się, ofiarować swoje cierpienia Bogu dla zbawienia świata. A to - podpowiada nam wiara - przynosi ogromne owoce.

Świat, w którym żyjemy i który ma na nas ogromny wpływ oczekuje widzialnych i to szybkich rezultatów, dlatego właśnie tak dramatycznie przeżywamy czasem ich brak, różne niepowodzenia, bo zabrakło zdrowia i sił, czy potrzebnych zdolności. Według oceny świata spotyka nas wtedy nieszczęście. Jednak w Duchu Bożym brak widzialnych osiągnięć oczekiwanych przez świat nie musi być wcale nieszczęściem. Ważne jest zatem, aby umieć czuć się szczęśliwym nawet wtedy, gdy według świata niewiele się osiągnęło, np. z powodu niewystarczających naturalnych uzdolnień w jakiejś dziedzinie, z powodu choroby, zaawansowanego wieku, czy różnych innych ograniczeń. Pan nie patrzy aż tak bardzo na rezultaty naszej naturalnej działalności. On nie zwraca na to uwagi, bo to samo w sobie niekoniecznie jest Mu potrzebne. On patrzy na tego, kto jednoczy się z Nim w modlitwie, aby przynieść owoc dla Jego Królestwa, owoc, który nie przeminie. Jedynie otwierając się na łaskę, obejmując krzyż człowiek będzie miał owoce, aby dać je Jezusowi. Zaś dając je Jezusowi będzie się miało dosyć odpowiedniego pokarmu, by nakarmić również wszystkich swoich siostry i braci, którzy umierają nieraz z głodu: z braku miłości, z braku światła, z braku prawdy, z braku poznania, że są zbawieni, że im się przebacza, że są zaproszeni na ucztę.

Aby przynosić owoce drzewo potrzebuje wody. Bez niej nie tylko nie przyniesie owocu, lecz uschnie. I pojawia się pytanie, jak zakorzenić się przy tym źródle, które pozwoli przynosić owoce w każdym czasie. Posłuchajmy fragmentu z 47 rozdziału proroctwa Ezechiela, aby jeszcze lepiej zrozumieć, skąd pochodzi płodność drzewa przynoszącego owoc w każdym czasie.

„Następnie zaprowadził mnie [ów mąż]… przed wejście do świątyni, a oto wypływała woda spod progu świątyni w kierunku wschodnim… Woda płynęła spod prawej strony świątyni na południe od ołtarza… Potem poprowadził mnie ów mąż w kierunku wschodnim; miał on w ręku pręt mierniczy, odmierzył tysiąc łokci i kazał mi przejść przez wodę; woda sięgała aż do kostek. Następnie znów odmierzył tysiąc [łokci] i kazał mi przejść przez wodę: sięgała aż do kolan; i znów odmierzył tysiąc [łokci] i kazał mi przejść: sięgała aż do bioder; i znów odmierzył jeszcze tysiąc [łokci]: był tam już potok, przez który nie mogłem przejść, gdyż woda była za głęboka, była to woda do pływania, rzeka, przez którą nie można było przejść. Potem rzekł do mnie: Czy widziałeś to, synu człowieczy? I poprowadził mnie z powrotem wzdłuż rzeki. Gdy się odwróciłem, oto po obu stronach na brzegu rzeki znajdowało się wiele drzew. A On rzekł do mnie: Woda ta płynie na obszar wschodni, wzdłuż stepów, i rozlewa się w wodach słonych, i wtedy wody jego stają się zdrowe. Wszystkie też istoty żyjące, od których tam się roi, dokądkolwiek potok wpłynie, pozostają przy życiu… A nad brzegami potoku mają rosnąć po obu stronach różnego rodzaju drzewa owocowe, których liście nie więdną, których owoce się nie wyczerpują; każdego miesiąca będą rodzić nowe, ponieważ woda dla nich przychodzi z przybytku. Ich owoce będą służyć za pokarm, a ich liście za lekarstwo” (Ez 47,1-12).

Ten tekst poucza nas, że trzeba rosnąć po obu stronach potoku, wypływającego ze świątyni, aby każdego miesiąca rodzić nowe owoce i aby liście nigdy nie zwiędły. To znów o nas chodzi, my jesteśmy tymi drzewami, a życiodajny potok wypływa z prawej strony świątyni. Nie chodzi tu jedynie o świątynię z kamienia. Na ziemi pojawiła się bowiem zupełnie wyjątkowa, żywa świątynia Boga. Jest nią Jezus Chrystus, w którego człowieczeństwie zamieszkuje pełnia Bóstwa. Z prawego boku tej Świątyni przybitej do krzyża wypłynęła życiodajna woda. Było to źródło jedyne: z prawego boku Tego, który został dla nas przybity do krzyża, wypłynęła krew i woda. Pamiętamy również jak Mojżesz podczas wędrówki Izraelitów przez pustynię uderzył w skałę i jak życiodajna woda z niej wypłynęła. Skała ta, jak pisze później autor listu do Hebrajczyków - symbolizuje Jezusa Chrystusa, z którego boku popłynął ożywczy potok wód, z którego serca wypłynęły życiodajne łaski.

Stoimy tutaj przed jednym z największych paradoksów chrześcijaństwa, a jednocześnie jedną z największych tajemnic: słabość, cierpienie i śmierć staje się źródłem życia i mocy. Wiemy, że przez wieki istnienia chrześcijaństwa wielu potykało się i nadal potyka o ten właśnie paradoks i tajemnicę, związaną z „wiedzą Krzyża”, jak określiła to choćby św. Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein).

Jednym z pierwszych wielkich głosicieli tej wiedzy Krzyża jest św. Paweł apostoł, któremu dane było posiąść tę wiedzę krzyża i rozwinąć teologię krzyża, czerpiąc z własnego, najbardziej wewnętrznego doświadczenia.

„Nie posłał mnie Chrystus, abym chrzcił, lecz abym głosił Ewangelię, i to nie w mądrości słowa, by nie zniweczyć Chrystusowego krzyża. Nauka bowiem krzyża głupstwem jest dla tych, co idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla nas, którzy dostępujemy zbawienia. Tak więc, gdy Żydzi żądają znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą. To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi” (1 Kor 1, 17-18. 22-24).

Słowo krzyża jest więc ewangelią Pawła — orędziem, które on głosi żydom i poganom. Paweł jest świadkiem nieudolnym, pozbawionym pięknej wymowy; nie próbuje przekonywać retoryką, sztuką wymowy. Całą swoją siłę czerpie z tego co głosi, a jest to krzyż Chrystusowy, a więc Chrystus ukrzyżowany.

Chrystus jest „mocą Bożą i Bożą mądrością nie tylko dlatego”, że jest wysłannikiem Boga, Jego Synem, że sam jest Bogiem, lecz szczególnie dlatego, że jest ukrzyżowany. Albowiem śmierć krzyżowa jest w niezgłębionej mądrości Bożej pomyślana jako środek odkupienia. Aby okazać, że ludzka siła i ludzka mądrość nie są zdolne dokonać zbawienia, dał Bóg zbawczą moc temu, który, według kryterium ludzkiego sądu, okazał się słaby i głupi; który „wyniszczył samego siebie… i stał się posłusznym aż do śmierci krzyżowej" (Fil 2, 7-8).

Ta zbawcza siła krzyża ma moc zbudzić do życia tych, w których grzech wygasił życie Boże. Ta zbawcza moc krzyża wcieliła się w słowo krzyża i poprzez to słowo przelewa się na wszystkich, którzy je przyjmują, którzy się na nie otwierają, nie pragnąc cudownych znaków i dowodów ludzkiej mądrości; staje się ono w nich żywotną i formującą siłą, którą zwiemy wiedzą krzyża. Wiedzą, którą św. Paweł streszcza tak: „dla Prawa umarłem przez Prawo, aby żyć dla Boga: razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Go 2, 19-20).

Paweł, gorliwy wyznawca Prawa, zrozumiał, że Prawo jest jedynie nauczycielem w drodze prowadzącej do Chrystusa. Mogło ono przygotować na przyjęcie Życia, ale Życia samego dać nie potrafiło. Chrystus przyjął na siebie jarzmo Prawa, wypełnił je doskonale i z powodu Prawa umarł. Przez to samo uwolnił od Prawa tych, którzy pragnęli przyjąć Życie od Niego. Lecz przyjmują je wtedy tylko, gdy jednocześnie oddają swoje własne, bo ochrzczeni w Chrystusie, są ochrzczeni w Jego śmierci (por. Rz 6,3nn). Zanurzają się też wtedy w Jego życiu, aby się stać członkami Jego Ciała; aby z Nim umrzeć i z Nim razem zmartwychwstać do wiecznego tycia Bożego.

Ten dzień w całej pełni zacznie się dla nas dopiero w chwale. Ale już teraz - „w ciele" - mamy w nim udział o ile wierzymy, że Chrystus: za nas umarł, aby dać nam życie. Wiara ta jednoczy nas z Nim jak członki z Głową i otwiera nam strumień Jego życia. Tak więc wiara w Ukrzyżowanego, wiara żywa, połączona z oddaniem się pełnym miłości, staje się dla nas bramą do życia i zaczątkiem przyszłej chwały; dlatego krzyż jest naszym jedynym do niej tytułem: „Co do mnie, nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata” (Gal 6, 14).

Edyta Stein w Wiedzy Krzyża pisze:

„Uczeń [Chrystusa], który to poznał, nie tylko przyjmuje Krzyż, który spoczywa na nim, lecz krzyżuje samego siebie: „A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami” (Gal 5, 24). Wiedli zaciekłą walkę ze swą naturą, aby obumarło w nich życie grzechu, dając miejsce życiu ducha. O nie chodzi. Krzyż nie jest celem sam w sobie. Wznosi się wzwyż i wskazuje w górę. Ale nie jest tylko znakiem — jest mocnym orężem Chrystusa; laską pasterską, z którą Boży Dawid wyruszył przeciw piekielnemu Goliatowi; którą puka potężnie do bram niebios i otwiera je. Wówczas wypływają strumienie Bożego światła i obejmują wszystkich, którzy należą do orszaku Ukrzyżowanego” (Święta Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein), Wiedza Krzyża, tłum. Immakulata J. Adamska OCD, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2005, ss. 61-62).

Tak więc my i nasze Wspólnoty stoimy zawsze przed wyborem, którego musimy ciągle dokonywać, aby mieć w sobie nadprzyrodzoną płodność i przynosić owoce w każdym czasie, aby nasycić nimi Jezusa. Musimy usytuować się przy tym źródle, którym jest On sam. Z ciała Jezusa na krzyżu wypłynął życiodajny potok, o którym proroczo pisze Ezechiel. Zbliżając się do krzyża musimy walczyć przeciw duchowi otaczającego nas świata, ponieważ ten duch świata powoduje odrzucenie krzyża i strach przed krzyżem, nawet wśród chrześcijan. Ostatecznie pochodzi to od szatana, który dobrze zrozumiał moc krzyża i jego znaczenie dla odkupienia świata. On wie dobrze, że właśnie przez krzyż on sam został zmiażdżony i zwyciężony. Ponieważ Jezus odniósł na krzyżu zwycięstwo nad szatanem, stąd szatan robi wszystko, aby nas odseparować od krzyża. Ojciec kłamstwa próbuje przekonać nas, że istnieją środki o wiele lepsze dla uratowania nas niż przejście przez Chrystusowy krzyż i niesienie go. Sprawił, że pojawia się w wielu - może nieświadomie - odrzucanie nawet samego słowa „krzyż”. Pewna osoba, pracująca w wydawnictwie, w którym nagrywają wiele kaset magnetofonowych z konferencjami i piosenkami religijnymi opowiadała, że zauważono w tym wydawnictwie, iż gdy na obwolucie dobrej, wartościowej kasety widnieje wizerunek krzyża, lub w jej tytule występuje słowo „krzyż”, nie udaje im się jej dobrze sprzedać. Ale jeśli napiszą w tytule „uzdrowienie”, sprzedają ją, nawet jeśli jest nie wiele warta. A ile zabobonów jest nieraz jeszcze dzisiaj z dawaniem krzyża w prezencie, szczególnie ślubnym.

Co z tego wynika? Że człowiek wtedy zachowuje się jak szalony, ponieważ to tak, jakby chciał wziąć owoce, wycinając samo drzewo i wyrzucając je. Chcemy korzystać z owoców odkupienia, a odrzucamy krzyż, czyli drzewo, na którym one wyrosły. Chcemy być uzdrowieni, a uciekamy od lekarstwa, od drzewa, które daje to uzdrowienie. Św. Jan od Krzyża znowu dobitnie stwierdza: „Ach, gdyby raz zrozumiano, że nie można dojść do gęstwiny różnorodnych mądrości i bogactw Bożych inną drogą, jak tylko przez gęstwinę wszelkiego rodzaju cierpień…, by przez nie wejść w gęstwinę Krzyża. By wejść do tych bogactw mądrości, trzeba iść przez ciasną bramę, tj. przez krzyż. Zaś niewielu pragnie przez nią wchodzić, natomiast wielu pragnie rozkoszy, do których się przez nią wchodzi” (PD 36,13).

Mamy tu więc do czynienia z autentyczną walka duchową o zrozumienie i przyjęcie tej życiodajnej „wiedzy krzyża”, w alka w której zgodnie współpracują przeciwko nam nasi przeciwnicy: ciało, świat i szatan. Celem tej walki w szczególny sposób są osoby konsekrowane, a wiec te, które niejako z tej „wiedzy krzyża” uczyniły centrum swego życia i powołania.

To pojęcie krzyż, początkowo w tradycji chrześcijańskiej odnoszące się do Chrystusa i Jego zbawczej śmierci na drzewie Krzyża, odnosi się również oczywiście do naszego życia i jest symbolem tego wszystkiego, co jest związane z cierpieniem, bólem, lękiem, trudem, wyrzeczeniem, umieraniem, przeżywanymi w duchowej łączności z cierpieniem, bólem, lękiem, trudem, wyrzeczeniem i umieraniem Chrystusa na Krzyżu.

Ta dialektyka krzyża i śmierci, które prowadzą do zmartwychwstania, ma miejsce w przypadku Chrystusa, lecz jest to dokładnie ta sama dialektyka, która realizuje się i musi się realizować (bo uczeń nie jest ponad Mistrza) w życiu chrześcijanina, ucznia Chrystusowego. Dokładnie ta sama dialektyka ma miejsce w przypadku tego szczególnego rodzaju naśladowania Chrystusa, jakie stanowi życie zakonne.

Chciałbym wskazać na niektóre, w moim odczuciu najistotniejsze obszary w życiu zakonnym, zwłaszcza klauzurowym, doświadczania tej dynamiki paschalnej, a więc dynamiki Krzyża prowadzącego do zmartwychwstania i pełni życia: przeżywanie powołania zakonnego i w jego ramach powołania do zjednoczenia z Bogiem, przeżywanie ślubów zakonnych, doświadczenie klauzury zakonnej oraz doświadczenie wspólnoty.

Konferencja 2

2. Wymiar paschalny powołania zakonnego i drogi duchowej

2.1. Wymiar paschalny powołania

Podstawowym powołaniem każdego człowieka, którym Bóg Ojciec obdarzył nas od wieków jest powołanie do zjednoczenia z Bogiem, do tego, abyśmy byli „abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym” (Ef 1,4-6). Powołanie zakonne, w tym także powołanie do konkretnego zakonu, jest wprowadzeniem nas przez Boga na szczególną drogę do owocnej realizacji tego pierwszego, najbardziej fundamentalnego powołania do oblubieńczej komunii z Bogiem w Jezusie Chrystusie. Zarówno jedno jak i drugie to nasze powołanie ma głęboką dynamikę paschalną, której trzeba być świadomym, by z łaska powołania jak najlepiej współpracować.

Idąc od tego powołania szczegółowego – powołanie do pójścia za Jezusem prowadzi do pełni życia, do nowego życia, ale wiąże się to oczywiście z wyrzeczeniem się tego, co było do tej pory istotne dla nas, co dawało poczucie bezpieczeństwa. Przykłady biblijnych powołań: Abrahama, Mojżesza, proroków są tego bardzo wyraźnym przykładem. Z powołaniem zawsze się wiąże – w takiej czy innej formie to Boże wezwanie, skierowane do Abrahama” „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę” (Rdz 12,1). O podobnym wyjściu mówi do Jezusa Piotr odnośnie siebie i innych powołanych apostołów” „Wtedy Piotr rzekł do Niego: Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?”. Jezus mówi, że otrzymają wiele, stokroć więcej, ale to nie zmienia faktu, że to wyjście zawsze związane jest z trudem, wyrzeczeniem, pójściem w pewnym sensie w nieznane i symbolem tego wszystkiego jest krzyż. To obiecane stokroć więcej to nowe, pełne życie, życie zbawione, życie w obfitości, życie w świetle zmartwychwstania.

2.2. Wymiar paschalny drogi do zjednoczenia z Bogiem

Dokładnie tego samego doświadczamy w naszym życiu duchowym. Powołanie do oblubieńczego zjednoczenia z Jezusem, co stanowi najgłębszą istotę naszego życia, to jest powołanie do zmartwychwstania i pełni życia poprzez doświadczenie krzyża i śmierci. Rzeczywistość ta ma miejsce nie tylko kiedyś, na końcu naszego życia, gdzie przez dosłowną śmierć wchodzimy w nowe życie, lecz ma to miejsce także już teraz w naszej relacji z Bogiem.

Chciałbym się tu odwołać do drogi duchowej opisanej przez św. Jana od Krzyża, doktora Kościoła, który wyodrębnia w niej doświadczenie nocy ciemnej, zarówno w jej czynnym jak i biernym aspekcie oraz doświadczenie zjednoczenia z Bogiem, jako ukoronowanie duchowej drogi. Św. Teresa Benedykta od Krzyża z kolei w swej „Wiedzy Krzyża” ten Janowy opis drogi życia duchowego, przekłada niejako na język paschalny, i tym śladem spróbujemy pójść, ze względów czasowych ograniczając się jednak tylko do pierwszej nocy, jaka jest noc zmysłów. Na tym przykładzie łatwo jednak uchwycimy dynamikę paschalną całego procesu oczyszczenia i zjednoczenia z Bogiem.

2.2.1. Czynne wejście w noc zmysłów jako podjęcie krzyża

Punkt wyjścia lub pierwszy odcinek drogi nazwał Święty Jan od Krzyża nocą czynną. Jest to umartwienie pożądania wszystkich rzeczy zmysłowych. Nie chodzi o to, by nie poznawać zmy¬słami. Są one oknem, przez które w ciemności naszego życia, związanego z ciałem, przenika światło poznania, a dopóki żyjemy, nie możemy się ich pozbawiać. Należy jednak zmienić zasadniczy stosunek do świata poznawanego czy to zmysłami.

Okazuje się bowiem, że naturalne nastawienie człowieka nie ma charakteru czysto poznawczego; człowiek wyróżnia się w świecie raczej jako ten, który pożąda i działa. Jest ze światem związany na tysiące sposobów, bo świat dostarcza mu tego, co zaspokaja jego pożądanie, co go pobudza do czynu i jest tych czynów materią. W swoim działaniu i postępowaniu kieruje się najczęściej skłonnością i pożą¬daniem — w pożywieniu i odzieniu, w pracy i spoczynku, w zabawie i rozrywkach oraz w kontakcie z innymi ludź¬mi. Człowiek czuje się szczęśliwy i zadowolony, gdy nie napotyka na nadzwyczajne przeszkody. Nadzwyczajne, bowiem wiadomo, że na świecie nie ma życia bez ograni¬czeń; o tym zazwyczaj dowiaduje się każdy już w młodo¬ści. Przyjęcie ograniczeń staje się niejako drugą naturą człowieka. Wychowanie i doświadczenie uczą go, że nie¬pohamowane zaspokajanie skłonności własnej natury jest zgubne; sam zdrowy rozsądek wskazuje na konieczność pewnych regulacji i dobrowolnych ograniczeń. Ograniczeń wymaga też wzgląd na innych, który w normalnym życiu społecznym staje się niejako nieod¬zownym wymogiem jako prawo naturalne i obyczajowe. Jednak to wszystko nie narusza naturalnego prawa popę¬du, zostaje tylko uzgodnione z innymi prawami.

Wejście w ciemną noc zaczyna natomiast coś zupełnie nowego: całe miłe zadomowienie w świecie, korzystanie z jego przyjemno¬ści, pragnienie użycia i zrozumiałe przyzwolenie na to po¬żądanie — wszystko to, co dla człowieka „naturalnego” oznacza jasne życie dzienne — w oczach Boga jest ciemnością i nie da się pogodzić ze światłem Bożym. Ciemność ta zostaje usunięta, gdy w duszy otworzy się przestrzeń dla Boga. Aby ją otworzyć, trzeba na całej linii podjąć walkę z własną naturą, wziąć swój krzyż na siebie i wydać się na ukrzyżowanie. Św. Jan od Krzyża przytacza w tym kontek¬ście słowa Pana: „Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada (przez pożądanie), nie może być moim uczniem" (Łk 14, 33). Panowanie pożądania w duszy jest prawdziwą ciemnością, gdyż pożądliwości męczą i dręczą, zaciemniają, plamią i osłabiają duszę; po¬zbawiają ją ducha Bożego, od którego się odwraca, odda¬jąc się temu, co zmysłowe. Podjąć przeciw temu walkę, czyli wziąć na siebie swój krzyż — oznacza wejść czynnie w ciemną noc.

Święty podaje kilka krótkich i zwięzłych wskazówek, o których wartości mówi: „Kto poważnie ze¬chce z nich skorzystać, nie będzie potrzebował żadnych innych, bo w nich znajdzie wszystko". Oto one:

„Po pierwsze: trzeba mieć ciągłe pragnienie naślado¬wania we wszystkim Chrystusa, starając się upodobnić swoje życie do Jego życia, nad którym często należy rozmyślać, by je umieć naśladować i zachowywać się we wszystkich okolicznościach tak, jak by się On zachował.

Po drugie: aby tym lepiej osiągnąć zamierzenie pierw¬sze, należy odrzucać wszelkie upodobania, które nasuwają się zmysłom, o ile nie zmierzają wprost do czci i chwały Bożej; wyzbyć się z nich i opróżnić trzeba dla Jezusa, któ¬ry w tym życiu nie chciał ani nie miał innego upodobania, oprócz pełnienia woli swego Ojca, i to nazywał swoim pokarmem (J 4, 34).

I tak na przykład, gdy nadarza się sposobność słysze¬nia czegoś przyjemnego, co nie ma na celu służby i chwały Bożej — trzeba się wyrzec upodobania w tym i nie słu¬chać... I wszystkie zmysły tak trzeba umartwiać, oczywi¬ście w miarę możności. Jeśli bowiem nie można czegoś uniknąć, wystarczy, że się nie ma w tym upodobania, chociażby się odczuwało te wrażenia.

Niech dusza stara się tym sposobem mieć zmysły umartwione, wyzbyte z wszelkiego upodobania, pogrążo¬ne jakby w ciemnościach. Przy takiej pilności w krótkim czasie wiele postąpi.

Dla umartwienia i uspokojenia czterech naturalnych namiętności, którymi są: radość, nadzieja, lęk i ból, a z których uzgodnienia i uspokojenia napływają wyżej wspomniane dobra i wiele innych korzyści, należy zasto¬sować jako środek skuteczny następujące środki:

Usiłuj zawsze skłaniać się:

Pragnij z miłości do Chrystusa dojść do zupełnego ogołocenia, ubóstwa i oderwania się od wszystkiego, co jest na świecie.

Wysiłki te trzeba podejmować całym sercem i z uleg¬łością woli... Wystarczy wiernie spełniać to, o czym mówiliśmy, aby wejść w noc zmysłów” (DGK I,13,2-8; skróty: DGK – Droga na Górę Karmel; NC – Noc ciemna).

Czynne wejście w ciemną noc zmysłów jest równo¬znaczne z ochotnym przyjęciem krzyża oraz cierpliwym niesieniem go i nie wymaga żadnego komentarza. W stacjach Drogi Krzyżowej oznacza to stację drugą, kiedy Jezus bierze Krzyż na swe ramiona – sam go bierze i niesie. Lecz jedynie niosąc krzyż — nie umiera się. Aby w pełni przejść noc, człowiek musi umrzeć dla grzechu. Można się wydać na ukrzyżowanie, ale nie można się samemu ukrzyżować. Dlatego wszystko, co rozpoczęła noc czynna, musi być uzupełnione w nocy biernej, to znaczy przez samego Boga. „Choćby się dusza nie wiem jak trudziła, własnym wysiłkiem nie zdołałaby się czynnie oczyścić ani przy¬sposobić choćby w najmniejszej części do zupełnego zjed¬noczenia z Bogiem w doskonałej miłości, gdyby On sam nie przyłożył ręki i nie oczyścił jej w tym ciemnym ogniu” (NC I,3,3).

2.1.2. Bierna noc zmysłów jako ukrzyżowanie

Rzeczywiście, po okresie mężnego trwania w tym czynnym oczyszczeniu, Bóg często zaczyna dawać pociechy, podtrzymując dusze na tej drodze. Bóg obchodzi się z nimi trochę tak, jak czuła matka z niemowlętami, nosząc je w ramionach i karmiąc słodkim mlekiem: we wszystkich ćwiczeniach duchowych — modlitwie, rozmyślaniu, umar¬twieniach — udziela im obfitej radości i pociechy. Ta radość właśnie pobudza ich do ćwiczeń duchowych. Nie zauważają jednak, ile niedoskonałości i błędów popełniają, ćwi¬cząc się w cnotach i trwając w tym umartwieniu.

Na żywych przykładach pokazuje Święty, jak począt¬kujący popełniają wszystkie siedem grzechów głównych, przeniesionych w dziedzinę duchową. Należą do nich: py¬cha duchowa, dumna ze swych łask i cnót, patrząca z góry na innych, pragnąca raczej pouczać, niż być pouczaną; łakomstwo duchowe, które nie ma nigdy dość książek, krzyży, różańców itd. Aby uwolnić się od tych niedo¬skonałości, dusze muszą odzwyczaić się od mleka pociech, a odżywiać się bardziej posilną strawą. „Gdy już dłuższy czas postępowały drogą cnoty, oddawały się wytrwale rozmyślaniu i modlitwie, a na skutek doznawanej w nich słodyczy i upodobania uwolniły się od przywiązania i mi¬łości do rzeczy tego świata, nabrały wreszcie nieco ducho¬wych sił, ujarzmiwszy upodobanie w stworzeniach, aby znieść dla Boga nieco ciężaru i oschłości..., wtedy zaciem¬nia Bóg wszelkie światło, zamyka drzwi i źródło słodkiej wody ducha, z jakich dotąd czerpały... i pozostawia dusze w mroku, tak że nie wiedzą, dokąd się zwrócić wyobraź¬nią i myślami” (NC I,8,3). Wszystkie ćwiczenia pobożne wydają się być pozbawione smaku, a nawet odrażające — nie w następstwie grzechów i niedoskonałości, lecz dzięki oczyszczającej oschłości ciemnej nocy. Można to rozpo¬znać po trzech znakach:

  1. „Pierwszym znakiem jest to, że jak dusza nie znajduje upodobania i pociechy w rzeczach Bożych, tak również nie znajduje ich w żadnej z rzeczy stworzonych” (NC I,9,2). Pojawia się więc kryzys afektywności obejmujący wszystkie wymiary dziedziny życia człowieka, zarówno sferę relacji ze światem i innymi osobami, jak i z Bogiem. Naturalna aktywność pożądań, upodobań, skłonności uczuciowych zostaje niejako zablokowana, co rodzi doświadczenie oschłości, goryczy, niesmaku, zniechęcenia i uczuciowej pustki (por. także NC I,8,3). Ważne w tym kryterium jest to, że oschłość ta i wewnętrzny niesmak dotyczy również "rzeczy światowych", jeśliby bowiem oschłość ta była skutkiem grzechu, to dusza czułaby pewna naturalną skłonność ku tym rzeczom.
  2. „Drugim znakiem potwierdzającym, że to oczyszczenie wynika z ciemnej nocy, jest ciągłe zwracanie pamięci ku Bogu, z zatroskaniem i bolesną uwagą, gdyż dusza sądzi, że nie służy należycie Bogu, ale się cofa, skoro odczuwa to zniechęcenie w rzeczach Bożych” (NC I,9,3). To «zatroskanie» i «bolesna uwaga» są kolejnym powodem wewnętrznych udręk dla duszy i pewnego napięcia uczuciowego. Są one jednak pewnym znakiem, że ta uczuciowa oschłość i zniechęcenie nie pochodzą z oziębłości, której cechą charakterystyczną jest niedbałość i brak gorliwości i pilności w służbie Bożej. (por. tamże).
  3. „Trzeci znak, po którym dusza poznaje, że jest to oczyszczenie zmysłów, polega na tym, że chociaż dusza wiele czyni ze swej strony, nie może już rozmyślać ani rozważać przy użyciu wyobraźni (jak przedtem)» (NC I,9,8). Tak więc wyobraźnia i fantazja, które odgrywają również wielką rolę w powstawaniu poruszeń afektywnych, zostają zablokowane w swej naturalnej działalności, a zatem to samo dotyczy całej sfery afektywnej. Trwałość niemożliwości posługiwania się tymi władzami i związanej z tym oschłości jest znakiem na to, iż stan ten nie wypływa z żadnej okresowej niedyspozycji fizycznej czy psychicznej, gdyż po jej zniknięciu dusza mogłaby wrócić do rozmyślania, w którym jej władze i uczucia znajdowały oparcie (por. NC I,9,9).

Wzięte razem powyższe kryteria dają moralną pewność, że kryzys modlitwy i związany z nią kryzys afektywności nie są wynikiem innych, naturalnych przyczyn, lecz szczególnej interwencji Bożej. W tym stanie Bóg udziela się już duszy nie przez zmysły, jak to czynił dotąd, bądź za pomocą rozumowania dociekającego (dyskursywnego), lecz udziela się duchowo, gdzie nie ma już miejsca na dyskursywne rozważanie. Jest to już akt kontemplacji wlanej, do której nie są zdolne ani wewnętrzne, ani zewnętrzne zmysły człowieka zmysłowego. Ta kontemplacja – na tym etapie - ciemna i sucha „pozostaje czymś ukrytym i tajemniczym nawet dla tego, kto ją posiada” (NC I,9,8). „Udziela ona zwykle pragnienia samotności i ciszy, choć nie można ani nie ma się ochoty rozmyślać o czymś szczegółowym” (NC I,9,6)”. Pokój, którego poprzez oschłości pragnie Bóg udzielić, jest duchowy i bezcenny, a działanie Boże spokojne, delikatne, ciche, uszczęśliwiające, uspokajające i zupełnie różne od wcześniejszych pociech, bardziej wyczuwalnych i dostrzegalnych zmysłami” (NC I,9,6). Rzecz zrozumiała, że zauważa się tu raczej umieranie człowieka zmysłowego, a nie dostrzega świtania nowego życia, które się za tym kryje.

Cierpienia dusz w tym stanie możemy bez przesady nazwać ukrzyżowaniem. Przygważdżają one niemożnością posługiwania się siłami naturalnymi. Z oschłością łączy się męka z powodu lęku, czy idzie się właściwą drogą. „Osoby takie myślą, że utraciły całe dobro duchowe i że Bóg je opuścił". Męczą się, chcąc — jak poprzednio — działać, być czynne, lecz niczego tym nie osiągają; przeciwnie — burzą pokój, który w nich Bóg sprawia. Nie powinny teraz postępować inaczej, jak tylko „zachować cierpliwość i wytrwać w modlitwie, porzucając wszelką aktywność; pozostać wolne, nieskrępowane żadnym poznaniem i myślami, w uspokojeniu, nie martwiąc się, o czym myśleć i co rozważać. Wystarczy zachować spokojną, miłosną uwagę na Boga, usuwając wszelką troskę, każde działanie i nadmierne pragnienie, aby Boga odczuwać i kosztować”. Bez umiejętnego kierownictwa trudzą się daremnie, dręcząc się myślą, że tylko czas tracą na modlitwie i lepiej byłoby jej zaniechać. Gdyby spokojnie oddały się ciemnej kontemplacji, wkrótce zauważyłyby płomień miłości, o którym mówi drugi wiersz poematu „Noc ciemna”. „Albowiem kontemplacja nie jest niczym innym jak tajemnym, spokojnym, miłosnym wlaniem się Boga w duszę, które, gdy mu się nie przeszkadza, rozpłomienia ją duchem miłości” (NC I,10,1).

Owego rozpłomienienia miłością w początkach zwykle się nie odczuwa; przeżywa się raczej oschłość i pustkę, bolesny lęk i udrękę. Jeśli zaś cokolwiek się czuje — to dręczącą tęsknotę za Bogiem, ranę miłości pełną bólu. Dopiero później człowiek dostrzega, że Bóg chciał go oczyścić przez noc zmysłów, zmysły poddać duchowi. Zawoła wtedy: „O wzniosła szczęśliwości!". Pojmie jasno, jakim zyskiem było dla duszy owo „niepostrzeżone wyjście": oswobodziło ją z niewoli, w jakiej trzymały ją zmysły; uwolniło stopniowo od przywiązania do stworzeń, a zwróciło ku wiecznym dobrom. Noc zmysłów stała się dla niej ową ciasną bramą (Mt 7,14), która wiedzie do życia. Powinna teraz przejść wąską drogą poprzez noc ducha. Oczywiście tylko niewielu tak daleko dochodzi; lecz już korzyści pierwszej nocy są niezmierne: udzielają daru poznania samego siebie. Człowiek widzi własną nędzę, a nie znajdując w sobie nic dobrego, uczy się zwracać do Boga z większą czcią. Dopiero teraz poznaje Jego wielkość i wspaniałość. Wyzwolenie się od polegania na zmysłach czyni możliwym właściwe przyjęcie światła i otwarcie się na prawdę.

Wśród oschłości i próżni dusza staje się także pokorna. Zanika dawna pycha duchowa, nie znajdując niczego, co by skłaniało do wyniosłości wobec drugich; przeciwnie, teraz inni wydają się być znacznie doskonalsi; w sercu budzi się do nich miłość i szacunek. Znajomość własnej nędzy uczy nie zważać na cudze błędy. Bezradność czyni człowieka uległym i posłusznym; pragnie być pouczany, aby właściwie postępować. Zostaje gruntownie uleczony z łakomstwa duchowego; nie znajdując żadnej pociechy w ćwiczeniach duchowych, praktykuje je umiarkowanie. Czyni, co powinien, jedynie dla Boga, nie szukając w tym własnego zadowolenia. Podobnie uwalnia się od innych niedoskonałości, a przez to od zamieszania i niepokoju. Osiąga pokój i ciągłą pamięć o Bogu. Troszczy się jedynie, aby nie czynić niczego, co by Mu się nie podobało. Ciemna noc staje się szkołą wszystkich cnót: uczy uległości i cierpliwości, wymaga wierności w życiu duchowym, rezygnacji z wszelkiej pociechy i pokrzepienia. Dusza dochodzi do czystej miłości Boga, działając jedynie ze względu na Niego. Wytrwanie w trudnościach wzmaga jej siłę i wielkoduszność. Oczyszczenie wszystkich zmysłowych skłonności i pożądań prowadzi do wolności ducha, do prawdziwego zmartwychwstania i życia. Człowiek doświadcza już bardzo konkretnych przejawów nowego życia, życia w obfitości, które staje się jego udziałem po przejściu przez „krainę śmierci”, czyli umartwienia, oschłości i wewnętrznego ogołocenia.

Oczywiście pełnia tego zmartwychwstania i życia stanie się możliwa dopiero po przejściu przez bierną noc ducha, w której oczyszczenie całego człowieka, zarówno jego sfery zmysłowej jak i duchowej, będzie dogłębne. Dynamika tej drugiej nocy jest oczywiście także dynamika paschalną, z tym, że cierpienia i udręki tej nocy są o wiele większe i straszniejsze, ale też i zmartwychwstanie i nowe życie, życie w pełnym zjednoczeniu z Bogiem, jest o wiele głębsze i wznioślejsze.

góra strony